
Historia Dąbrowicy od samego początku związana jest z rzeką. Rzeka stanowiła jej dobrodziejstwo, ale też przekleństwo. Tereny zalewowe pomiędzy Wojanowem, Łomnicą i samą Dąbrowicą, stanowiły główny areał pól uprawnych wsi i one zapewne skusiły założycieli Dąbrowicy do budowy folwarku. Rzeka również napędzała gospodarkę Dąbrowicy przez długie lata. Dzięki niej istniał młyn, a później papiernia. Rzeka to również zagrożenie. Przez dolną część wsi przetaczały się powodzie. Z lepszym, bądź gorszym skutkiem próbowano zabezpieczyć się przed jej niszczycielską siłą. Działania te zmieniły obraz nadrzecznej Dąbrowicy. Część owoców tych działań zostało zaprzepaszczone, co kładzie się do dzisiaj długim cieniem na życie części mieszkańców wioski…
We wpisie tym nie przedstawię wszystkich kataklizmów nawiedzających Dąbrowicę. Jedynie te najważniejsze, które wywarły wyraźne piętno na jej wyglądzie. Pokażę z czego wynikały konkretne działania. Co z tych działań pozostało w krajobrazie wioski, jaki jest ich skutek i co wynika z zaniechań lub błędów.
Jak już kilkakrotnie wspominałem we wcześniejszych wpisach, powstanie miejscowości związane jest z założeniem folwarku. Folwark potrzebował pól uprawnych. W górnej Dąbrowicy jest ich stosunkowo niewiele. Wieś wciśnięta jest pomiędzy ostatnie pasmo Gór Kaczawskich (Wzgórza Dziwiszowskie z Kozińcem), a rozlewiska rzeki Bóbr. Prawdopodobnie na początek działania folwarku wystarczało tych kilka pól, wydartych lasom, na łagodnych zboczach obniżenia doliny Bobru, lecz areał ten był kilkukrotnie mniejszy niż typowe dla folwarków w tamtym czasie siedem łanów (około 120 ha). By zapewnić folwarkowi rację bytu zwrócono się ku ostatnim dostępnym terenom w okolicy, czyli ku samej dolinie rzeki. A nie była to łatwa sprawa. Rzeka meandrowała, tworzyła kilka koryt, rozlewisk i wysp. Widoczne to jest do dzisiaj w krajobrazie dolnej części wsi, w formie częściowo zadrzewionych obniżeń, okresowo lub stale zalanych wodą starorzeczy i stawów wykorzystywanych przez jeleniogórskie wodociągi. Mało mieszkańców wsi zdaje sobie też sprawę jakie są rzeczywiste granice miejscowości i jakim potencjałem turystycznym lub rekreacyjnym one dysponują. Zacznijmy od początku…
Płynąca od strony Kamiennej Góry rzeka Bóbr, przebija się przez wąskie gardło pomiędzy Górami Ołowianymi i Rudawami w okolicach Janowic Wielkich, płynie dalej dość wąską doliną Trzcińska i Bobrowa. Po pokonaniu kilku przełomów dociera w końcu do centrum Kotliny Jeleniogórskiej, która poza pasmami Wzgórz Łomnickich i tych w obrębie miasta Jelenia Góra, pozbawiona jest większych wzniesień. Teren doliny Bobru w centrum kotliny, a zwłaszcza w okolicach Dąbrowicy charakteryzuje się bardzo małymi różnicami w poziomie gruntu. Praktycznie cały jest płaski poczynając od Łomnicy, do niemal Bobrowego Jaru. Sytuacja taka sprzyjała tworzeniu rozlewisk i meandrów. Rzeka często zmieniała koryto, tworzyła tereny podmokłe. Bardzo wyraźnie widać to na cyfrowym modelu powierzchni gruntu.

Jak widzimy na powyższej grafice, rzeka Bóbr w przeszłości zmieniała wielokrotnie swoje koryto, co pozostawiło ślad w postaci starorzeczy w całej szerokości doliny. Dodać należy tylko, że oznaczono tutaj tylko te starorzecza, który mają wyraźny ślad w terenie, w postaci zagłębienia, zbiornika wodnego, czy pasu zadrzewień. Zmiany w kolorystyce roślinności łąk, układające się w wielu miejscach w meandrujące pasy, sugerują że mogło być ich jeszcze więcej. Również meandrująca w okolicach osadników ujęcia wody, granica miejscowości wskazuje, iż pierwotnie wytyczona była po śladzie rzeki, lub nieistniejącego starorzecza.
Z informacji przedstawionych powyżej wynika że w przeszłości (przed pierwszą regulacją rzeki Bóbr) obszar ten musiał być podmokły, poprzecinany licznymi odnogami rzeki, stawikami i zaroślami łęgowymi. Regulacja rzeki i osuszenie tych terenów, musiało zatem wiązać się z wyznaczeniem najbardziej korzystnego, głównego koryta dla rzeki, a następnie z jego pogłębieniem, tak by zbierało ono wody, nie dopuszczając do ich rozlewania się na łąki. Być może wtedy zniwelowano część zagłębień po starorzeczach, tak by nadawały się one do uprawy. Pogłębienie koryta związane z jego regulacją, nie mogło doprowadzić jednak do wytworzenia ostatecznej głębokości dna rzeki, którą obserwujemy obecnie. Świadczy o tym przywoływana już kilkakrotnie prze zemnie mapa Preußisches Urmeßtischblatt, która obrazuje stan Kotliny Jeleniogórskiej z połowy XIX wieku.

Przy obecnej głębokości koryta rzeki Bóbr, nie jest możliwe by istniały te dwie wyspy. Ich istnienie należy wiązać z dwoma starorzeczami, wewnątrz drugiego zakola rzeki, przedstawionymi na wcześniejszej, zbiorczej ilustracji, opartej o cyfrowy model terenu. Dno tych starorzeczy (co widać na mapie hipsometrii dynamicznej poniżej) jest zbyt wysoko, nawet jeśli uwzględnimy ich niwelację, by mógł wytworzyć się taki układ.

Niestety podczas budowy dwóch nitek rurociągu, łączącego Jezioro Bobrowickie (żwirownia) ze stacją uzdatniania wody na zachodzie wsi, zatarciu uległy ślady po starorzeczach w osi zakola rzeki i nie widzimy tu miejsca po łączeniu się starorzeczy z rzeką. Brzeg tam też musiał być lekko podniesiony z wykorzystaniem nadkładu, pozyskanego z pogłębiania rzeki. Widzimy za to, że różnica wysokości względnej pomiędzy najgłębszą częścią starorzeczy (jest to głębokość podobna do tych w starorzeczach na zachód od omawianych), a dnem rzeki w tym miejscu jest zbyt duża, by mógł wytworzyć się przepływ wody i ewentualne wyspy. Dno rzeki Bóbr musiało zatem być ponownie pogłębione.
Kiedy to nastąpiło? Przywołać tu należy wypadki związane z pierwszą opisaną wielką powodzią w dziejach Dąbrowicy. Zrobię tu mały przeskok w chronologii dotychczasowych wpisów, bo ominę pierwszy etap rozwoju papierni, który jest to jest obecnie w przygotowaniu, a będzie to post ciekawy, z powodu wizualizacji 3D Dąbrowicy już nieistniejącej.
Pierwsza opisana w historii powódź dotknęła Dąbrowicę latem 1858 roku. W czasie tym. fabryka papieru została już nieco rozbudowana. Do pierwotnej budowli wyrosłej z Dąbrowickiego młyna dobudowano dodatkowe skrzydło, ale dalej nie istniały główne budynki hall, z którymi dzisiaj kojarzymy zakład. Właścicielem papierni był już wtedy Rudolph von Decker, który pełnił rolę tajnego drukarza na dworze króla pruskiego. Posiadał na ten cel drukarnię w Berlinie, a papiernia w Dąbrowicy miała za zadanie dostarczać jej papier. Rodzinie von Decker poświęcony będzie oddzielny wpis, gdyż tutaj wiadomości o niej rozsadziły by treścią całość.
Rudolph von Decker zakupił papiernię w Dąbrowicy 22 lutego 1852 roku, a w roku 1854 zainstalował w niej dodatkowe koło wodne do napędu maszyn. Od początku zdawał sobie sprawę o niewydolności systemu energetycznego papierni, opartego o starą młynówkę, o której pisałem w poprzednim wpisie (czytaj tutaj). Wobec tego faktu dnia 24 października 1857 roku, uruchomił w papierni pierwszą maszynę parową. Stara młynówka stwarzała dodatkowe zagrożenie, o którym przekonał się boleśnie w 1858 roku. Latem, po gwałtownych opadach deszczu rzeka wezbrała, a jej wody młynówką wdarły się do zakładu. Zniszczeniu uległ prawie cały układ energetyczny. Nabrzeża rzeki i młynówki zostały zdruzgotane. Koła młyńskie przestały istnieć. Dewastacji uległy maszyny zainstalowane w fabryce. Zerwana została również mała tama (zapewne za kanałem upustowym na terenie papierni), mająca ją chronić przed nadmiarem wody. Do zasilania papierni pozostała wtedy tylko niewielka, 25 konna maszyna parowa, o której pisałem wyżej. Sprawność młynówce i napędowi wodnemu przywrócono dopiero jesienią. Zdarzenia te zmusiły Deckera do działania. Postanowiono wtedy, że wraz z rozbudową papierni powstanie nowy kanał zasilający, który za zadanie miał po pierwsze podnieść sprawność napędu fabryki, a po drugie zabezpieczyć ją przed ewentualną powodzią. By rozbudować system kanałów, oraz papiernię, Decker zmuszony był zakupić gospodę Zum Pelikan wraz z towarzyszącymi jej działkami, oraz tereny bardziej na wschód, od będącej wtedy właścicielką Wojanowa, niderlandzkiej księżniczki Luizy, córki króla pruskiego Fryderyka Wilhelma III. Prace nad systemem kanałów trwały od października roku 1863, do stycznia roku następnego.
Jak działał nowy system? Po pierwsze wody Bobru ujęte zostały w kanał daleko w górę jego biegu, tak by zyskać wysokość lustra wody umożliwiającą poprowadzenie trasy kanału ponad terasą zalewową rzeki Bóbr. Zyskano przy tym znacznie na wysokości spadku wód, a co za tym idzie na mocy generowanej przez turbiny, którymi zastąpiono przestarzałe koła wodne. W przypadku starej młynówki, jak można przeczytać w moim poprzednim wpisie, było to zaledwie 60 cm. Nowy kanał zapewniał różnicę poziomu wynoszącą ponad cztery metry… To olbrzymi przyrost mocy.

Papiernia zyskała również nowe zabezpieczenia przed możliwością zalania jej wodami kanału. Pierwszym z nich była tama główna z systemem progów (A), której zadanie polegało na niedopuszczeniu wtargnięcia nadmiaru wód do kanału. Regulowała ona przepływ wody i zrzucała ich nadmiar poprzez próg wodny do rzeki. Woda na nią kierowana jest boczną odnogą, a zasadnicza masa wód przepływa korytem rzeki obok, w miejscu w którym istnieje przełom jej poziomu, tak że tama jest znacznie powyżej lustra wody w rzece. Następnym elementem jest tu pierwszy kanał upustowy z tamą (B). Zadaniem tamy jest w tym przypadku regulacja przepływu wody w młynówce, a przy jej zbyt wysokim stanie, otwarcie zrzutu poprzez kanał do rzeki. Podobne zadanie pełni drugi kanał upustowy z tamą (C – istniejący już przy pierwszej młynówce, a po przekopaniu drugiej przedłużony do niej). Tak jak pisałem w poście o młynie i starej młynówce, podniesiono również brzeg przed papiernią, zabezpieczając ją przed bezpośrednim uderzeniem wód rzeki na jej zakolu. Pogłębiono też koryto samej rzeki (około jednego metra) i umocniono jej brzegi opaską z kamienia, zapewniając szybszy spływ wód. Stara młynówka była więc poprowadzona poniżej krawędzi terasy zalewowej rzeki. Papiernię chroniła wtedy tylko jedna tama zamykająca i zrzucająca nadmiar wody do kanału upustowego. Po pierwsze, przy bezpośrednim naporze wody mogła być zerwana, a po drugie w przypadku gdy wezbranie rzeki wypełniało całą dolinę, nie spełniała swojego zadania, gdyż znajdowała się tak jak i młynówka, w dolinie zalewowej i woda mogła bez przeszkód płynąć obok niej i nad nią.



Dodatkowym aspektem modernizacji systemu kanałów w Dąbrowicy, było podzielenie najniższego dąbrowickiego stawu na dwie części. Wody kanału poprowadzono bowiem przez jego środek, usypując dwie, oddzielające kanał od stawu groble. Wcześniej staw musiał być zasilany wodami dąbrowickiego strumienia, gdyż poziom rzeki i starej młynówki był znacznie niżej niż lustro stawu, a od rzeki oddzielała go zapewne grobla, po której prowadzono drogę. Po wybudowaniu nowego kanału, strumień przed stawem skierowano na zachód, tak iż uchodzi on do kanału w odcinku za papiernią. Wybudowano wtedy również trzy, obecnie zasypane zbiorniki wodne, w miejscu gdzie stara młynówka wypływała z rzeki. Na mapach geodezyjnych z początku XX wieku, stara młynówka jest dalej oznaczana, jednak nie wypływa ona z rzeki, tylko właśnie z tych trzech zbiorników. Zbiorniki miały murowane ściany i dno. Nie jest znana mi ich funkcja, ale domyślam się że musiały stanowić odstojniki, w których klarowano wodę potrzebną do procesów produkcyjnych, w których ważna była czystość i przejrzystość. Zachowana zaś (najprawdopodobniej w formie podziemnego kanału) stara młynówka, miała za zadanie dostarczanie tej wody do fabryki, lub ewentualnie, poprzez przekierowanie wód z nowego kanału, zasilać maszyny starej papierni w okresie przejściowym. Zanim nowy zakład był w pełni gotowy. Po II wojnie światowej zbiorniki pełniły funkcję rezerwuaru ppoż. W czasach współczesnych magazynowano w nich odpady półpłynne. W końcu kilkanaście lat temu zasypano je.


Czy ten system się sprawdził? W kwestii zaopatrzenia zakładu w energię bezspornie tak. Uzyskano duży spadek wody, dzięki czemu zamiast kół wodnych zastosowano nowocześniejsze turbiny. A jak było z gwałtownymi powodziami? Na odpowiedź na to pytanie nie trzeba było długo czekać. Dąbrowice, jak i całą Kotlinę Jeleniogórską nawiedziła klęska, która swymi rozmiarami przewyższała pamiętną powódź z roku 1997. A działo się to dokładnie sto lat przed współczesnymi wypadkami. Latem roku 1897.
Zdarzenia te miały miejsce 30 sierpnia 1897 roku. Na początku zapowiadało się niewinnie. 28 i 29 sierpnia deszcze jeszcze nie wróżyły klęski. Były intensywne, ale jeszcze nie katastrofalne. Piekło rozpętało się 30 sierpnia. Ulewa zamieniła się w wielogodzinne oberwanie chmury. Rzeki i strumienie górskie przeistoczyły się nagle w ryczące potwory, niszczące wszystko na swojej drodze. Najbardziej ucierpiały Piechowice i Kowary. Tam żywioł zniszczył całe nadrzeczne ulice, zamieniając w gruzowisko nawet najbardziej solidne, murowane domy i kamienice. Powódź zniszczyła wtedy, linię kolejową do Karpacza. W Łomnicy i Mysłakowicach zerwała prawie wszystkie mosty, a na całych połaciach Jeleniej Góry powstały wielkie jeziora i rozlewiska. Miała ona jednak inny charakter niż współczesna nam powódź z 1997 roku, kiedy to długotrwałe deszcze nawiedziły całą południową część Polski. Sto lat wcześniej padało krócej, ale za to o wiele bardziej intensywnie i na mniejszym obszarze, bo głównie w górach. Dlatego też w karkonoskich miejscowościach przetoczył się nagle potwór, który dalej na podgórzu sudeckim wytracił impet i nie dokonał już tak wielkich zniszczeń.

Co ciekawe w Dąbrowicy zachowała się pamiątka tej wielkiej powodzi. Na podporze wiaduktu kolejowego, nad fabrycznym kanałem umieszczono żeliwną płytę z datą wystąpienia najwyższego stanu wody i linią oznaczającą jej poziom. Poziom ten był o około 40 cm wyższy niż powodzi z 1997 roku. Należy przy tym pamiętać, że spiętrzenie wody w Dąbrowicy w roku 1997 wynikało z tego, iż zdecydowano się bronić za wszelką cenę Osiedla Łomnickiego (dzielnica Jeleniej Góry), budując prowizoryczny wał z worków z piaskiem. Gdy wał ustąpił poziom rzeki opadł. Fakt ten świadczy jak potężny żywioł nawiedził Kotlinę Jeleniogórską w roku 1887…

W archiwach zachowały się również zapisy zebrane z deszczomierzy dla Dąbrowicy i okolicznych miejscowości w tych dniach (swoją drogą ciekawe gdzie ten deszczomierz był umieszczony). W dniu najbardziej nasilonych opadów w Dąbrowicy spadło 112 mm deszczu, a w Jeżowie Sudeckim aż 132 mm. Średnia roczna dla Jeleniej Góry to 656 mm. W ciągu jednego dnia wystąpił opad o wartości dorównującej jednej szóstej opadu rocznego…

Czy zabezpieczenia papierni w Dąbrowicy zdały egzamin? W dokumentach zgromadzonych w Muzeum Papiernictwa w Kudowie Zdroju (gdzie przechowywane jest bogate archiwum dotyczące papierni w Dąbrowicy), nie ma raportów czy notatek, o ewentualnych zniszczeniach w papierni. Domniemywać zatem należy że powódź nie była dla niej katastrofą…
W historii Dąbrowicy były jeszcze inne powodzie. W latach siedemdziesiątych była taka, która zwaliła most pieszy w kierunku Jeleniej Góry. Potężne, przewrócone, betonowe filary. leżały na dnie rzeki jeszcze w latach 80. Była też cała masa innych, mniejszych lub większych wezbrań. Zdarzały się też i wielkie susze. Takie że rzeka niemal zanikła. Jak ta w roku 1842, kiedy to by w ogóle we wsi była woda, w dnie rzeki wykopano trzy głębokie studnie. Kamienne cembrowiny tych studni widoczne są czasami na dnie rzeki obok papierni, gdy wezbrania odsłonią je spod kamieni i żwiru… Wszystkich klęsk żywiołowych jednak nie sposób opisać…
Czy mieszkańcy nadrzecznej Dąbrowicy mogą zatem spać spokojnie? Niestety nie. Wiemy iż w roku 1997 główna tama na kanale ustąpiła. Spowodowane to było zapewne jej złym stanem technicznym. Nastąpiło wtedy zalanie budynków w rejonie gospody Zum Pelikan. Podtopienia tych budynków zdarzały się również na przestrzeni pierwszych dekad XXI wieku. Nieistniejąca główna tama przy początku kanału, była bowiem głównym zabezpieczeniem na wypadek wezbrania wód. Nowy kanał prowadzi powyżej terasy zalewowej rzeki. Wprowadza zatem w sposób sztuczny wody rzeki ponad jej dolinę zalewową. Pierwszy i drugi kanał upustowy nie zostały zaprojektowane do odprowadzania tak wielkich mas wód. Pełnią wraz z tamami głównie zadanie regulacyjne. Mają za mały przepływ wynikający z ich głębokości i szerokości. Może się też zdarzyć tak, że mimo otwarcia tych tam, zgromadzą się na nich różnego rodzaju szczątki typu gałęzie, czy porwane z brzegów śmieci i kanały w ogóle nie zadziałają. Gdy napływ mas wody wezbrania przekracza przepustowość tych kanałów, następuje niekontrolowany napływ wody od strony kanału fabrycznego. To się już kilka razy zdarzało i zdarzać się będzie na pewno w przyszłości… Tak długo jak główna tama nie zostanie odbudowana. Mam nadzieję że analiza jaką tu przedstawiłem, unaoczni mieszkańcom z czego wynika zagrożenie i czego muszą wymagać od władz by czuć się bezpiecznie. Dodatkowo obserwujemy praktycznie zanik przepływu wody w rzece na odcinku od nieistniejącej tamy do pierwszego kanału upustowego. Zbyt wiele wody, przez brak tamy, kierowane jest do kanału.
Pozostaje jeszcze kwestia zabezpieczeń przeciwpowodziowych, które ogromnym nakładem kosztów wprowadzono po roku 1997. W latach po powodzi wybudowano sensownie wymyślony system wałów. Popełniono jednak kilka błędów i zaniechań, które mogą sprawić że system nie zadziała. Po pierwsze w wałach istnieje przejazd drogi prowadzącej od papierni ku górnej Dąbrowicy. W przejeździe wykonano gniazda na gródź powodziową, którą po wstawieniu zabezpieczyć się ma dodatkowo workami z piaskiem, tak by broniła przed wlewem od strony rzeki. Czy ktoś wie gdzie taka gródź się znajduje? I czy uwzględniono w ogóle działania związane z postawieniem tej grodzi, w planach działań na wypadek sytuacji kryzysowej? Mimo iż się bardzo starałem nie dowiedziałem się…

Drugą sprawą jest odprowadzanie wód opadowych ze strefy chronionej przez wały, w okresie nasilonych opadów. W rejonie papierni ma to realizować klapa zwrotna od strony rzeki, do której wody opadowe doprowadzone są za pomocą rowu biegnącego wzdłuż wałów. Czy to działa? Niestety nie. Klapa ta ma za zadanie zamknąć się gdy następuje wezbranie, więc gdy opady są intensywne, a poziom rzeki wysoki, wody opadowe nie są odprowadzane i gromadzą się za wałami. Poza tym klapa jest od dawna zasypana żwirem i przerosła roślinnością. Miejmy nadzieję że chociaż w pozycji zamkniętej… Podobnie popełniono błąd z odprowadzaniem wody w rejonie boiska sportowego. Tam wzdłuż wałów rowu w ogóle nie ma. A woda ma być odprowadzana kanałem pod wałami do niżej położonej młynówki. Zlewnia do kanału umieszczona jest przy wyżej wspomnianym przejeździe przez wały. To jest najwyższy punkt terenu… Woda pod górkę nie płynie… Więc boisko jest zalewane.

Czy jest możliwe wyjście z tej sytuacji? Tak. Należało by przedłużyć rów wzdłuż wałów do zlewni przy przejeździe przez wały, planując część odcina rowu jako przepust podziemny przy kładce pieszej na rzece Bóbr. Również można rozwiązać kwestię samego przejazdu, tak by nie trzeba było myśleć o jego zabezpieczaniu w sytuacji kryzysowej. Planowany jest remont drogi. Wystarczy zaprojektować i wykonać rampę wjazdową na wały, w miejscu istniejącego przejazdu. W skali całej inwestycji to mały procent kosztów. A wały były by trwale zamknięte. Podjazd wysokości 1,2 metra dla nikogo by nie stanowił problemu.
Tak jak wspomniałem nie ma możliwości zabezpieczenia przed podtopieniem budynków przy byłej gospodzie Zum Pelikan, bez odbudowania głównej tamy. Ale w razie sytuacji kryzysowej (napływ wody os strony kanału) można w sposób łatwy zabezpieczyć budynki przy samej papierni, oraz ją samą. Dzięki korzystnej konfiguracji terenu wystarczy położyć zaporę z worków z piasku, w poprzek drogi, od końcówki wałów do muru fabrycznego. Teren za murem jest podniesiony. napływająca od strony kanału woda “zganiana” by była wtedy do rzeki.

Należało by się zastanowić z czego wynika uznanie omawianego obszaru za zalewowy, a co za tym idzie “odpuszczenie” planów jego ochrony. Główną przyczyna jest wprowadzenie błędnych założeń, do symulacji ryzyka wystąpienia katastrofalnych powodzi. Takie symulacje tworzy się dla ryzyka w przedziałach raz na 10, 100 i 1000 lat. W symulacjach tych nie uwzględniono istnienia murów przeciwpowodziowych w przerwach w wałach, w związku z czym model cyfrowy uznał tereny za zagrożone nawet przy prawdopodobieństwie wystąpienia powodzi raz na dziesięć lat. Obrazuje to grafika poniżej.

Wskazany tu też jest obszar, który wedle symulacji jest wolny od zagrożeń (tereny wokół byłej gospody Zum Pelikan). Jednak tereny te są cyklicznie podtapiane przez wody napływające kanałem. Z jakich powodów tak się dziej wyjaśniłem wcześniej.
Jak więc widać metody analizy, które wykorzystuje w prezentowanych w tym blogu wpisach, nie są tylko zabawą typu l’art pour l’art. Można na ich bazie dojść do konkretnych i praktycznych wniosków. Należy mieć przy tym nadzieję że ludzie odpowiedzialni za nasze bezpieczeństwo też pracują w ten sposób. Ja w to wierzę, bo ta wiara pozwala spać spokojnie ;). Chociaż chaos jaki panuje w czasie akcji ratowniczych w sytuacjach kryzysowych (nie ujmuję nic zaangażowaniu osób w tych działaniach uczestniczących, bo jest ono wzorowe i zasługuje na pochwały), lekko tą wiarę nadwyręża…
Po tej dość “chmurnej” części chciałem przejść do zagadnień nieco weselszych. A mianowicie odnieść się do wartości krajobrazowych i przyrodniczych omawianych terenów zalewowych. A są one najwyższych lotów… O tych wartościach mało kto wie z prostej przyczyny. Do terenu jest bardzo ograniczony dostęp. Nie prowadzą doń żadne szlaki i ścieżki. To, w połączeniu z tym, że tereny są odcięte od wsi rzeką, powoduje że większość mieszkańców miejscowości nie zdaje sobie nawet sprawy, że leżą one w jej granicach. Wielka szkoda, bo są one szansą na promocję Dąbrowicy na polu turystyki pieszej, rowerowej i ogólnie pojętej rekreacji na świeżym powietrzu. Poniżej prezentuję galerię zdjęć z terenów starorzeczy i meandrującego łąkami Bobru. Klikniecie w miniaturkę otworzy pokaz slajdów.
Czy po obejrzeniu tych obrazów trzeba kogokolwiek przekonywać do wybitnych wartości krajobrazowych i przyrodniczych tego terenu..? Miejsce to jest siedliskiem wielu rzadkich gatunków owadów, bezkręgowców, ptaków, ssaków. Widywałem tam wielokrotnie czarne bociany, nurogęsi. W rzece żyją pstrągi, szczeżuje, raki. Wokół głowy latają ważki i motyle jakie tylko sobie można wymarzyć… Jest tylko jeden problem. Dostępność. Tak jak wspominałem nie prowadzi tam żadna ścieżka. Zdarza się u szczytu sezonu wegetacyjnego, że od strony istniejącej kładki na rzece Bóbr, ciężko jest tam się przebić. W przeszłości istniało tam wejście niemal z centrum wsi… Nieistniejąca już zabytkowa kładka z końca XIX wieku



Powyższe zdjęcie mostu prezentuję dzięki uprzejmości Pana Kamila Prędkiego, który jest jego autorem. Niestety sam nie pomyślałem nigdy o zrobieniu zdjęć temu mostkowi. Teraz jest już za późno… Kładka powstała pod koniec XIX wieku. Ułatwiała komunikację między Dąbrowicą a Łomnicą Dolną. Powstała zapewne w wyniku rozwoju papierni. Robotnicy musieli mieć łatwy dostęp do stacji kolejowej na trasie z Jeleniej Góry do Karpacza. Rąk do pracy w samej Dąbrowicy brakowało. Fabryka rozwijała się bardzo prężnie. Most trwał przez ponad sto lat. Do czasu gdy ktoś nie wpadł na pomysł by sprzedać go na złom. Nie był w tragicznym stanie technicznym. Brakowało nu jedynie drewnianego biegu. Być może potrzebna by była ekspertyza. Może konstruktor wskazał by, że potrzebne mu jest dodanie jakiś wzmacniających profili stalowych. To nie są gigantyczne koszta, gdyż most nie służył do ruchu ciężkich pojazdów, a jedynie do przeprawy pieszej. Niestety mostu już nie ma. Dąbrowica straciła zabytek sztuki inżynieryjnej i jedną z szans… Bo tak też należy rozpatrywać stratę takich obiektów. Wszystko to są szanse. W tym wypadku na rozwój turystyki i promocję miejscowości. Kładka stanowiła dogodne dojście do terenów które tu przedstawiłem. Można by nią poprowadzić szlak turystyczny, trasę rowerową… Po jej drugiej stronie mogło by powstać miejsce do odpoczynku z ławkami. Może stanica rowerowa… Obszary te można było włączyć w strukturę funkcjonalną wsi. Tego już nie ma. Szansa stracona…
Bardzo ważną sprawą jest ochrona tych terenów. Zakola rzeki Bóbr, na całej długości od pierwszych stopni wodnych na granicy Wojanowa i Dąbrowicy, do pierwszych zabudowań we wsi, porośnięte są roślinnością brzegową. Nie możemy tego nazwać lasem łęgowym, bo drzewa i krzewy ograniczają się do samego brzegu. W ostatnich latach w Polsce obserwujemy tendencje do oczyszczania brzegów z wszystkiego co się da. Cały cywilizowany świat już dawno doszedł do przekonania, że jest to działanie szkodliwe pod względem zabezpieczenia powodziowego. Co więcej, takie właśnie działania sprawiają że ryzyko robi się coraz większe. W przypadku tego terenu, życzyć sobie by należało, by woda właśnie jak najbardziej zwalniała. Trzeba pamiętać że wąskim gardłem w dolinie, jest biegnąca po nasypie linia kolejowa z Wrocławia. Jedyna droga dla rzeki to przerwa w nasypie pod mostem kolejowym. Gdy wody powodziowe w swym wcześniejszym biegu nie będą zwalniać i swobodnie się rozlewać, to wąskie gardło je zamknie w dolinie. Istnieje obawa, że nie wytrzymają tego wały chroniące jeleniogórską dzielnicę Osiedle Łomnickie. Tam pomimo wyraźnego ostrzeżenia w postaci zalania budynków po same dachy, rozwinęła się dalsza zabudowa. I to jeszcze niżej, pod samymi wałami. Jeśli ktoś wpadnie na pomysł oczyszczania brzegów w omawianym miejscu, praktycznie skaże mieszkańców tej dzielnicy na katastrofę. Te drzewa w razie zagrożenia będą skutecznie wyhamowywać wezbrane wody. A przecież tam mogą się swobodnie rozlewać. To jest to właśnie miejsce które może przejmować uderzenie fali powodziowej. Gdy ich nie będzie,rozpędzająca się bez przeszkód woda, z ogromnym impetem będzie uderzać w wały po zewnętrznej stronie zakola. Szerokość między przyczółkami mostu kolejowego jest naprawdę niewielka. Nasyp kolejowy jest dwukrotnie wyższy niż wały… Tym co mają wyobraźnię nie trzeba tłumaczyć…
Wpis ten był i chmurny i radosny. Mam nadzieję że przybliżyłem odbiorcy na czym polega zagrożenie ze strony rzeki. Starałem się też tu pokazać jak była ona ważna dla rozwoju miejscowości i jak jest ważna również teraz… Bo dalej dzięki niej można rozwijać miejscowość. Może ona być jej wizytówką… Jej krajobrazy mogą przyciągnąć do wsi ludzi świadomych i zakochanych w pięknie przyrody i krajobrazu. A przecież o to chyba chodzi…