architektura krajobrazukrajobraz kulturowyNaturalne metody produkcji żywnościOwadyśrodowisko przyrodnicze

O potrzebie ochrony tradycyjnych krajobrazów wiejskich.

Pretekstem do rozważań które znajdziecie w tym wpisie był dla mnie spacer, odbyty w ostatnich dniach po terenach rolnych mojej rodzinnej miejscowości. Skupię się tutaj nad opisaniem przyczyn z powodu których powinniśmy chronić tego typu krajobrazy i środowisko przyrodnicze związane z nimi.

Mam to szczęście iż mieszkam w terenie podgórskim, który z racji uwarunkowań geograficznych uniknął intensyfikacji produkcji rolnej na wielką skalę. Nie jest tak, że region ten, wolny jest od zagrożeń względem środowiska przyrodniczego i naturalnego krajobrazu. Także i tutaj obserwowałem tendencję do intensyfikacji produkcji rolnej, polegającej na scalaniu pól, wycinaniu zadrzewień śródpolnych. Wiele też obszarów, które jeszcze kilkadziesiąt lat temu służyły ekstensywnej produkcji rolnej, przekształcono na osiedla mieszkaniowe i tereny pod różnoraką zabudowę lub działalność gospodarczą. Lecz dzieje się to na znacznie mniejszą skalę niż w innych rejonach naszego kraju. Rolnikom, czy też potencjalnym inwestorom po prostu nie opłaca się wkraczać na większą skalę pomiędzy te wszystkie pagórki, zabagnione doliny strumieni, czy łąki, o dużym nachyleniu stoków. Niestety też z racji małej opłacalności produkcji, tereny te są porzucane, a małe ekstensywne rolnictwo zanika prawie zupełnie. Z jednej strony można powiedzieć że tereny te są zwracane naturze i że jest to dobre… Ale niekoniecznie to tak działa i niekoniecznie są to procesy dobre dla środowiska naturalnego. Paradoks? Tak. Dlaczego tak jest postaram się wyjaśnić w tym wpisie.

Krajobraz wiejski wsi Dąbrowica
Naturalne podmokłe pastwiska wsi Dąbrowica w Karkonoszach.

Człowiek od tysiącleci przekształcał swoje otoczenie. Pozyskiwał tereny pod produkcję rolną, ograniczał dziewicze lasy, tworzył łąki pod spasanie zwierząt i pola uprawne. Zdawać by się mogło, że procesy te od samego początku wpływały źle na środowisko naturalne. Otóż nie do końca. Dopóki działalność człowieka toczyła się w zgodzie z naturalnym rytmem środowiska i była ograniczona do stosunkowo niewielkich obszarów, dopóty te działania były dla środowiska pozytywne. Prowadziły do wzrostu bioróżnorodności. Przykładem są tutaj, właśnie te łąki i poletka wśród lasów. Wcześniej, przed wkroczeniem człowieka, większość tych terenów porastały lasy, w których działały naturalne procesy konkurencji. Takie środowisko było znacznie mniej urozmaicone i można powiedzieć bardzo stałe. Charakteryzowało się w miarę niezmiennym zestawem gatunków roślin i zwierząt, typowym dla danego nazwijmy to rodzaju lasu. Na przykład, powszechna dla terenów górskich kwaśna buczyna, była bardzo mało zasobna w gatunki typowe dla poszycia i runa leśnego. Inne z kolei biotopy leśne, może i bardziej zasobne i bio różnorodne, również miały swój stały skład gatunkowy i gdy klimat był w miarę stabilny (po zakończeniu zlodowaceń) nie zachodziły w nich praktycznie żadne zmiany. Człowiek wkraczając na te obszary, nieświadomie utworzył nowe nisze ekologiczne, z warunkami które były korzystne dla gatunków nie występujących wcześniej na danych terenach. Przy czym działalność człowieka nie była wtedy aż tak zintensyfikowana, by niszczyć nisze ekologiczne, które były wcześniej w danym miejscu wykształcone. Powstała swego rodzaju mozaika środowisk. A na styku poszczególnych klocków układanki bio różnorodność była i jest największa. I te właśnie łąki i poletka, przemieszane z lasami, zadrzewieniami wyspowymi i śródpolnymi, poprzecinane zarośniętymi miedzami i podmokłymi dolinami strumieni, to właśnie ta mozaika, która jest najbardziej bio różnorodnym środowiskiem, jakie możemy spotkać w swoim otoczeniu. Wraz z powstaniem tej mozaiki, obok typowo leśnych gatunków, pojawiły się nowe, wcześniej nie spotykane na terenach leśnych. Gatunki, charakterystyczne dla łąk, a nawet stepów, tak jak na przykład zając szarak, cała gama motyli łąkowych, ptaków takich chociażby jak skowronek, przepiórka, kuropatwa, czy nawet bocian biały. Podobnie ma się sprawa z roślinnością. To właśnie za sprawą człowieka powstały wspaniałe kwietne łąki, które obecnie są tak pożądane i promowane. Tylko te nazwijmy je „pół naturalne” kwietne łąki, w postaci częściowo podmokłych pastwisk, są wielokrotnie zasobniejsze w gatunki, niż tworzone obecnie sztuczne. Do tego dochodzi cała gama organizmów, które czerpią szczególny pożytek z funkcjonowania na styku poszczególnych fragmentów mozaiki, takich jak na przykład ptaki drapieżne, których licznych przedstawicieli obserwuje się w tym terenie.

Śródleśne pastwiska na zachód od wsi Łomnica w Karkonoszach. Porzucone łąki podlegają przyspieszającej sukcesji ekologicznej. Źródło: Geoportal.

Cały ten złożony i bogaty ekosystem nie może jednak funkcjonować bez człowieka… Może to budzić zdziwienie wśród mniej obeznanych z tematem, ale tak właśnie jest… Gdy pozostawimy te wszystkie pola, łąki, pasywistka samym sobie, zaczynają działać odwieczne naturalne procesy, które znamy pod mianem „naturalna sukcesja ekologiczna”. Są to przemiany w środowisku, którymi między innymi natura leczy swoje rany. Jednak o dziwo nie wszędzie są pożądane. Bez spasania bydła na łąkach, bardzo szybko wkracza na nie las. Na początku gatunki pionierskie, których nasiona roznosi wiatr, takie jak brzoza, potem wolniej rozprzestrzeniające się drzewa, których nasiona muszą korzystać z transportu zwierzęcego. O ile jest to zjawisko korzystne dla obszarów zdegradowanych przez człowieka, jak na przykład tereny poprzemysłowe, hałdy górnicze, czy tereny ruderalne, to dla naszych łąk, pastwisk, poletek, miedz i skupisk drzew wśród pol już nie. Bo wraz ze wzrostem lasów ginie cała ta bioróżnorodność.

Krwiściąg lekarski na naturalnej łące
Krwiściąg lekarski na naturalnej łące.

Wypierane są wolniej lub szybciej poszczególne gatunki, a w naturze jest tak, że jeden gatunek jest zależny od drugiego. Gdy na przykład, wraz z zanikiem łąk zniknie krwiściąg lekarski, stracimy też motyle takie jak modraszki telejus i nasitous… Bo ten krwiściąg jest jedyną rośliną żywicielską tych motyli. Na żadnej innej nie złożą swoich jaj i żadna inna nie wykarmi ich gąsienic. Łańcuch zostanie przerwany. Natychmiast. Bez możliwości przywrócenia. Bo motyle te żyją zaledwie jeden sezon. A ich pierwotne siedziby, takie jak tereny stepowe na niżu, już dawno zostały przekształcone w olbrzymie monokultury rolne. I nic tu nie pomogą działania typu wzbogacanie naszych ogrodów w roślinność stanowiącą pożytek dla owadów. Bo gdy te owady nie będą miały jak się rozmnażać, to nie przylecą do naszych kwietnych rabat w ogrodzie. Takich przykładów można by było mnożyć więcej.

Modraszki nausitous na krwiściągu.

Najważniejsze jednak, to uświadomić sobie, że tereny na których prowadzi się ekstensywną produkcję rolną, są częstokroć ostatnimi ostojami całej gamy gatunków, których pierwotne siedziby już dawno zostały bezpowrotnie zniszczone przez człowieka. Na szczęście pojawia się coraz więcej programów mających na celu ochronę takich siedlisk. Na przykład projekt ochrony siedlisk motyli łąkowych w rejonie Trzcińska pod Jelenią Górą, gdzie przez regularne koszenie łąk, zapobiega się sukcesji ekologicznej, która bardzo szybko zamieniła by je w młody las. Moda na żywność ekologiczną, od lokalnych dostawców (ta żywność którą oferuje się nam w foliowych opakowaniach w marketach jako żywność ekologiczną, wcale taka ekologiczna nie jest), zachęca też rolników do prowadzenia takich niewielkich i zróżnicowanych upraw czy hodowli na rynek lokalny. W Polsce może nie jest to jeszcze tak bardzo rozpowszechnione, ale w krajach na zachód od Odry, coraz więcej ludzi kieruje się w wyborze sklepu lub restauracji, tym czy w nich sprzedaje się lokalnie wytworzoną żywność. Restauracje, zwłaszcza te wiejskie i małomiasteczkowe, chwalą się tam nawet, prezentując na tablicach przed wejściem, że warzywa czy nabiał na ich stół, dostarcza rolnik mieszkający na drugim końcu wsi i że uprawia on je bez pestycydów oraz nawozów sztucznych. Umieszcza się tam też częstokroć zdjęcia rolnika i jego pól. Można nawet żartobliwie stwierdzić, że taki rolnik ma szansę stać się lokalną gwiazdą kulinarną, bo ludzie to kupują… Ba, jak to ogarną wzrokiem, to już nie chce im się szukać czegoś innego i w podskokach do takiej knajpy wchodzą.

Tereny na północ od Trzcińska
Objęte ochroną w ramach programu Natura 2000 łąki na północ od Trzcińska w Kotlinie Jeleniogórskiej. Źródło: Geoportal.

Nie chciał bym być tu źle zrozumiany. Musimy zwiększać lesistość terenów na których żyjemy. Jednak nie powinniśmy tego robić kosztem terenów, które pod względem ekologicznym bardzo dobrze funkcjonują i są domem dla wielu ginących już gatunków. Lecz raczej poprzez rekultywacje terenów zniszczonych działalnością człowieka, czy też przez budowanie korytarzy ekologicznych na terenach które tego potrzebują. Na przykład w obszarach które zdominowane są przez wielkotowarową gospodarkę rolną.

Czy nam się to wszystko opłaca? Ze wszech miar tak. Po pierwsze mozaikowe środowisko jest naszą ojczyzną. Tam właśnie narodziła się nasza kultura. Od momentu kiedy staliśmy się społecznością osiadłą, to właśnie w takim środowisku się rozwijaliśmy. Jest ono dla nas tym czym dla ryby jest woda. Z tego właśnie wynika ta chęć migracji ludzi z miast na wieś. Co prawda z racji ekonomicznych i nieudolności planowania, zjawisko to uległo wypaczeniu. Bo przedmieścia miast, które jeszcze dwadzieścia lat temu przypominały te naturalne dla ludzi tereny, stały się ciasno zabudowanymi przestrzeniami z ogrodami pełnymi iglaków, sztucznych trawników i podjazdów z kostki brukowej, ale trend ucieczki z miasta jest dość mocno widoczny, chociaż efekt nie jest jeszcze taki jaki być powinien. Ogólnie w zróżnicowanym środowisku wiejskim ludzie czują się lepiej, niż w wysoce zurbanizowanej przestrzeni. Więc im więcej takich terenów funkcjonuje jako dom dla ludzi, który jest zharmonizowany ze środowiskiem, tym dla nich lepiej. Lepiej dla zdrowia na płaszczyźnie psychicznej i fizycznej, a to zmniejsza zdecydowanie koszty na przykład opieki zdrowotnej. Dodatkową wartością jest to, ze gdy wykształcają się małe lokalne społeczności, świadome swojego otoczenia i możliwości jakie ono daje, rozwija się kreatywność na wielu płaszczyznach. Także tych zarobkowych (rozmaite inicjatywy rozwoju rękodzieła, produktów regionalnych, czy gospodarstw agroturystycznych). To z kolei jeszcze bardziej rozwija świadomość wartości kulturowych i środowiskowych przestrzeni w której się żyje i wydatnie wpływa na jej ochronę. Większość ludzi po prostu chce dbać o swój dom.

Naturalne pastwiska pomiędzy wsią Dąbrowica i miastem Jelenia Góra.
Naturalne pastwiska pomiędzy wsią Dąbrowica a miastem Jelenia Góra.

Dalej mamy właśnie kwestię zaopatrzenia w żywność. Wiemy że produkcja wielkoskalowa degraduje środowisko i krajobraz. Owczym pędem jednak większość z nas gna do marketów, bo jest taniej. Ale czy naprawdę cała ta marketowa żywność jest tańsza? Nie zastanawiamy się nad ukrytymi kosztami, które de facto przerzucane są na nas. Weźmy na przykład gospodarkę odpadami. Przy masowej produkcji żywności wytwarzana jest olbrzymia ilość odpadów, z którymi system radzi sobie coraz gorzej. Ceny za gospodarkę odpadami rosną drastycznie. I obowiązują one również i nas. Bo my musimy zapłacić na przykład za utylizację zbędnych w wielu przypadkach jednorazowych opakowań. Nie producent, którego działalność nakręciła ceny za odbiór odpadów, tylko my. My też wydajemy pieniądze na leczenie z chorób, które spowodowane są takimi czynnikami jak powszechne stosowanie środków ochrony roślin, konserwantów, czy zmiany środowiskowe spowodowane przez przemysł spożywczy. Spora cześć z nas może i nie choruje, ale i tak wykłada środki na przeciążoną służbę zdrowia. Co miesiąc w formie danin. Nie tylko bezpośrednich, bo system nie wytrzymał by na samych składkach i jest dofinansowywany również ze zwykłych podatków. A to też nasze pieniądze… Z naszych pieniędzy też podejmowane są działania zmierzające do poprawy jakości środowiska naturalnego. To my w daninach wobec państwa czy samorządów, finansujemy budowę oczyszczalni ścieków, systemu utylizacji odpadów i tak dalej. Naszym kosztem jest też to, że tracimy przy tym walory środowiskowe i krajobrazowe otoczenia. Bo przecież ta ziemia jest nasza. Państwo to my. Więc czy ta marketowa żywność jest tańsza? My widzimy tylko cenę na półce. A zapominamy o tych wszystkich kosztach. Biegniemy więc do marketów, a nie dajemy zarobić lokalnym, małym producentom, którzy by nas wykarmili znacznie zdrowiej i wydatnie zmniejszyli koszty funkcjonowania systemu. Nie chcę się ocierać o teorie spiskowe, jednak analizując koszty produkcji gospodarstw wielkotowarowych i odnosząc je do cen żywności na półkach, dojść można do wniosku, że optymalizacja kosztów produkcji rolnej, bo nazwijmy to surowic, czyli to co rolnik wyprodukował jest bardzo tani, służy jedynie zwiększaniu zysków producentów sprzedających końcowy produkt. Rolnik nawet ten wielkotowarowy, ma ze swej działalności mizerne zyski. Bo globalizacja spowodowała zanik konkurencji. To rolnik jest na łasce kilkunastu światowych korporacji, narzucających ceny za jego produkcję. I tu wracamy do kosztów które są przerzucane na konsumentów, czyli nas wszystkich. A my idziemy na łatwiznę zakupów w markecie, łapiemy się na haczyk kolorowych opakowań, reklam i propagowanych sztucznie mód. I to my de facto w całym tym łańcuchu, zmuszamy tego rolnika, by całe swe areały zamieniał w monokulturę, by osuszał ostatnie wilgotne skrawki swoich pól, by wycinał wszystkie drzewa wśród pól. Bo przecież on musi sprostać wyzwaniom gospodarki rynkowej, musi zarobić na utrzymanie swojej rodziny i na kolejne inwestycje w maszyny, środki ochrony roślin, nawozy…

Ciągnące się na przestrzeni wielu kilometrów, pozbawione zadrzewień tereny rolnicze na zachód od Opatowa w województwie świętokrzyskim. Przykład obszaru "martwego" pod względem ekologicznym. Źródło: Geoportal.

A to generuje kolejny koszt, który dotyka nas konsumentów. Woda… Z olbrzymich, bezleśnych areałów, gdzie ziemia jest ogołacana z wszelkiej roślinności okrywowej i gdzie nie ma żadnych terenów podmokłych zatrzymujących wilgoć, woda spływa błyskawicznie. Obserwujemy stałe obniżanie się lustra wód podziemnych. Zwykłe wiejskie studnie, czerpiące wodę z płytkich warstw, albo już dawno wyschły, albo zostały skażone nawozami lub pestycydami. Po wodę musimy sięgać coraz głębiej, albo coraz wyżej w góry. Coraz więcej pieniędzy musimy wydawać na jej uzdatnianie. Jej ceny drastycznie rosną, co coraz mocniej dotyka naszej kieszeni. Jednocześnie przemysł spożywczy potrzebuje jej więcej i więcej. Błędne koło… Jest jeszcze inny koszt o którym nikt z nas nie myśli. Koszt który napędza bezpośrednio zyski korporacjom, a nas dotyka jako podatki. Jak już wcześniej wspominałem rolnictwo przemysłowe działa na granicy opłacalności. Pomimo całej tej przemysłowej działalności, częstokroć nie poradziło by sobie ono bez dotacji z budżetu centralnego. Na dotacje do produkcji rolniczej idą olbrzymie sumy z budżetu wspólnoty i państw wchodzących w jej skład. A to nasze podatki. W istocie zabiera się nam pieniądze, które sponsorują korporacje (bo rolnikom płaci się za ich prace tyle tylko by przeżyli i nie mają oni udziału w ostatecznym zysku z produktu), kosztem niszczenia środowiska w którym żyjemy. Mało tego, duża część z nas z racji poglądów politycznych denerwuje się na rządy, że za słabo reagują na postulaty rolników, nawołujące do zwiększenia tych dopłat. Te dopłaty są ważne. Produkcja żywności i wykarmienie populacji, to podstawa funkcjonowania społeczeństwa. Ale może czas pomyśleć, by zacząć zmieniać charakter tych dopłat. Może należało by zaprzestać finansowania scalania pól, rozwoju przemysłowej produkcji rolnej, a w coraz większym stopniu zacząć wspierać naturalną gospodarkę rolniczą? Mamy tu jeszcze jeden ważny aspekt. Wieś zdominowana przez wielkoobszarowe gospodarstwa rolne, zapewnia dochody tylko dla małej liczby jej mieszkańców. Nawet w dużych wsiach, liczących sobie kilka tysięcy mieszkańców, funkcjonuje zaledwie po kilku rolników, zajmujących cały areał wsi. Bo nie ma tam już więcej ziemi, która mogłaby być wykorzystana rolniczo. A pozostali mieszkańcy też muszą gdzieś zarabiać. Więc zmuszeni są pracować poza miejscem swego zamieszkania. A to następne koszty (transport i koszty środowiskowe z tego wynikające). Na takiej „nowoczesnej” wsi praktycznie nie występują też inicjatywy o których pisałem wcześniej. Brak tam gospodarstw agroturystycznych, lokalnego rękodzieła, lokalnych produktów żywnościowych. Taka wieś to sypialnia dla ludności pracującej w mieście i to sypialnia niezbyt komfortowa, bo rolnictwo wielkoskalowe generuje swoje problemy… Zapach kiszonek, pył z pól w okresie prac agrarnych, brak walorów krajobrazowych, i tak dalej, i tak dalej…

Rozległe tereny zamienione w "step rolniczy" na zachód od Olkusza w województwie małopolskim. W obszarze tym poza gatunkami uprawianymi praktycznie brak życia. Źródło: Geoportal.

Naturalna gospodarka rolna chroni też klimat. Przykładem mogą być tutaj emisje gazów cieplarnianych. Mało ludzi zdaje sobie sprawę, jak wielki procentowo udział w produkcji gazów cieplarnianych, ma wielkotowarowe rolnictwo. W skali światowej jest to już dwadzieścia procent. Te dwadzieścia procent jest jednak znacznie bardziej niebezpieczne, niż porównywalna ilość gazów cieplarnianych wytworzonych przez przemysł. Dlaczego? Bo głównym gazem cieplarnianym emitowanym przez rolnictwo (hodowlę zwierząt przeżuwających) jest obok podtlenku azotu i dwutlenku węgla metan. Błędem jest tu mówienie, że metan jest skuteczniejszym gazem cieplarnianym niż dwutlenek węgla, bo tak nie jest. Jednak stałe zwiększanie jego emisji zamyka ostatnią wolną przestrzeń w tak zwanym oknie atmosferycznym. Najważniejszym gazem cieplarnianym jest para wodna. Ona jest odpowiedzialna za to że planeta ziemia się nie wychładza i nie staje się zimnym miejscem, takim jak na przykład Mars. Jednak para wodna nie pochłania całości promieniowania cieplnego odbitego przez ziemię. Istnieje kilka pasm promieniowania (długości fali), których para wodna nie pochłania. To jest właśnie to okno. Dzięki temu część promieniowania słonecznego które dociera do ziemi, wypromieniowane zostaje po odbiciu w przestrzeń kosmiczną. To dlatego właśnie na ziemi są dobre warunki do życia. Nadmiarowe CO2 zamyka część tego okna. To pasmo jest już prawie całkowicie nasycone, a ludzkość raczej w perspektywie kilku stuleci, nawet gdy zintensyfikuje swoje działania względem ograniczenia emisji CO2, nie będzie w stanie ograniczyć jego stężenia w atmosferze na tyle, by otworzyć okno dla zakresu fal, za pochłanianie których odpowiedzialny jest ten gaz. Okno jeszcze nie całkiem domknięte jest dla zakresu fal, za których pochłanianie odpowiedzialne są metan i podtlenek azotu. Dzięki temu jeszcze się nie ugotowaliśmy. Lecz wzrost emisji metanu w ostatnich latach zaczął gwałtownie przyspieszać. Jego źródłem są nie tylko zwierzęta hodowlane. Również przemysłowa uprawy ryżu, czy miejsca stagnacji wody, takie jak bagna w ciepłych rejonach świata. Jednak na emisję metanu pochodzącą z hodowli bydła mamy wpływ. A gdy zamkniemy to ostatnie okno, którym wydostaje się nadmiar ciepła z ziemi, efekt będzie tragiczny. Metan w atmosferze utlenia się i jego średni czas życia to osiem lat. To kilkakrotnie mniej niż życie CO2. Więc ograniczenie jego emisji w szybkim czasie przyniesie realny skutek. I na tym polega właśnie szkodliwość wzrostu stężenia metanu w atmosferze. Można powiedzieć że łatamy ostatnie dziury w kołderce okrywającej ziemię. Wielkość emisji metanu z hodowli bydła, zależy od wielu czynników. Głównym jest sposób prowadzenia hodowli. Przy przemysłowym karmieniu bydła rozmaitymi sztucznymi paszami, wzrasta ona wielokrotnie. Tymczasem emisja z naturalnie spasanych stad jest stosunkowo niska. Naturalnie żywione bydło wydziela tego gazu znacznie mniej. Dodatkowo znacznie więcej węgla jest w tym przypadku trwale zatrzymywane w środowisku, czyli wraca do naturalnego obiegu. Krowi placek na pastwisku jest bardzo szybko „zagospodarowany”. Żywią się nim larwy wielu owadów, stanowi nawóz dla roślinności, której szczątki zamieniają się w próchnicę. Składniki odżywcze zawarte w krowim placku, wraz z wodami gruntowymi, trafiają też do okolicznych zadrzewień (znowu wracamy do mozaikowości), które bardzo skutecznie i na dużą skalę wiążą je trwale w swoim drewnie, a po obumarciu drzewa, zwracają je do gleby. Gdy tych zadrzewień i lasów brak, nadmiarowe składniki odżywcze bez problemu spływają do rzek i jezior powodując ich eutrofizację, a to kolejny wielki problem. Także niebagatelnym czynnikiem jest tu zużycie paliw kopalnych przy produkcji rolnej. Gospodarstwa wielkotowarowe, zużywają dużo więcej paliw kopalnych na tonę wytworzonego produktu, niż gospodarstwa tradycyjne. Te paliwa też są wykorzystywane do produkcji opakowań i do dystrybucji produktów na duże odległości. W rolnictwie tradycyjnym jest tego znacznie mniej. W USA, kraju słynącym z przemysłowego rolnictwa, na produkcję rolną zużywa się w skali całej gospodarki, prawie 20 % paliw kopalnych. To olbrzymia wartość. W przeliczeniu na ropę naftową to 1500 litrów rocznie na jednego mieszkańca. W globalnej skali to wartości trudne do ogarnięcia wyobraźnią…

karpniki
Bogaty pod względem ekologicznym rejon na północ od Karpnik w Rudawach Janowickich. Obszary łąkowe wzbogacone są o system stawów hodowlanych. Źródło: Geoportal.

To tylko mała część złożoności problematyki związanej z ochroną krajobrazu, środowiska kulturowego i przyrodniczego. By naświetlić całe spektrum trzeba by napisać opasłą księgę. Ja tutaj chcę uświadomić sens spraw o których pisałem wielokrotnie. Ochrona krajobrazu przyrodniczego i kulturowego, to nie tylko widzimisię szalonych ekologów czy architektów krajobrazu. By było ładnie i pachnąco… To całe spektrum spraw które mają za zadanie polepszyć jakość naszego życia. Bo bez zdrowego środowiska i zdrowo funkcjonującego systemu, ta jakość będzie coraz bardziej mizerna…

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *